piątek, 10 maja 2013

3. Nie musisz mieć wszystkiego, wystarczy mieć kogoś, kto jest dla ciebie wszystkim.

Wpadłam do mieszkania, szybko zamykając je na cztery spusty, co by mój sąsiad, mieszkający DOKŁADNIE obok mnie, nie zechciał złożyć mi wizyty. Bardzo go polubiłam, a to dziwne, bo z reguły nie nawiązuję tak szybko kontaktów z obcymi. Niestety, przeczuwałam, że zbyt duża jego dawka może doprowadzić do rewolucji w moim sercu.
Padłam na kanapę, z zamiarem nieruszania się przez kolejne kilka godzin, kiedy to rozległ się dzwonek mojego telefonu. Piosenka Metalliki roznosiła się po całym mieszkaniu. Z jękiem poderwałam się z sofy i dopadłam telefon w ostatniej chwili.
- Mama? - powiedziałam ze zdziwieniem.
- Cześć córeczko. Dzwonię żeby zapytać jak ci poszło. - jasne, oczywiście. Dzwonisz, bo ciekawi cię, czy może dostałam jakąś premię na początek. 
- Wszystko u mnie okej. Wiesz co, nie mogę teraz za bardzo rozmawiać, bo ktoś dobija się do moich drzwi. - szybko się rozłączyłam. Skłamałam, rzecz jasna. Niestety, kłamstwo ma krótkie nogi, oj krótkie. Nie zdążyłam nawet powrócić na kanapę, kiedy dzwonek do drzwi dotarł do mojego przewodu słuchowego. Klnąc, wcale nie cicho, otworzyłam drzwi... chyba wiadomo komu.
- Słucham cię, Anderson. Co takiego wydarzyło się przez te pięć minut, że musisz mnie o tym poinformować? - mruknęłam, wisząc na drzwiach.
- Już się tak nie denerwuj. Po prostu trener zgubił twój numer i zadzwonił do mnie, żebym powiedział ci, że jutro trening jest o godzinie 12. - wyszczerzył się. Westchnęłam z dezaprobatą.
- Dzięki. - zaśmiałam się.
- No to tyle. Idź już lepiej spać, jest 20:00, a jutro czeka cię... to znaczy nas, czterogodzinny trening.
- Aż tyle? - jęknęłam.
- Praca, ciężka praca, moja droga. Za dwa dni wyjeżdżamy na mecz. Do jutra. - powiedział i zniknął w swoich drzwiach. A ja pozostałam w swoich w kompletnym zamyśleniu. Myśli krążyły w mojej głowie, powodując niemały ból mojej głowy. Tak, Matt był świetnym facetem, pomimo, że rozmawiałam z nim stosunkowo krótko i w większości tylko o mnie. Czułam się przy nim tak dobrze, jak przy nikim innym. Czułam się sobą, w pełni sobą. To było wspaniałe uczucie. Co gorsza, jednak, czułam, że gdzieś, w głębi mojej duszy, Anderson mi się podoba.I to właśnie, powodowało, że jego obecność przyprawiała mnie o niemałe drżenie ciała.

Wstałam bardzo szybko. Czułam się okropnie, nawet nie wiem dlaczego. Moja głowa pękała z bólu, a każdy dźwięk, nawet ten najcichszy, powodował pulsowanie w moich skroniach. Spojrzałam na zegarek i jęknęłam. Była dopiero 7:30. Zaciągnęłam swoje wątłe ciało, a raczej jego zwłoki do kuchni, gdzie opadłam na krzesło. Zwinęłam się w kłębek i spojrzałam przez okno. Pomimo wczesnej godziny, słońce już dawno świeciło w całej swej okazałości. Wszędzie pełno ludzi, samochodów. Szara rzeczywistość, ot co. Na domiar złego, w mieszkaniu nade mną ktoś zaczął słuchać głośnej muzyki. To było za wiele dla mojej głowy, wstałam i wzięłam szybki prysznic. Niewiele myśląc, wyszłam z mieszkania i zapukałam do drzwi Andersona. Trochę długo czekałam na odpowiedź, ale w końcu była dopiero ledwo co godzina ósma... Nie mam serca, ot co!
- Zuza? - wymamrotał ukazując mi się w całej okazałości. A raczej w jej pełni, bo w samych bokserkach. Modliłam się w duchu, żeby moja twarz nie zmieniła wyrazu.
- Naprawdę potrafisz spać, kiedy na górze ktoś hucznie świętuje wtorkowy poranek? - zapytałam. Skupiłam swój wzrok na framudze drzwi byleby tylko nie patrzeć na jego nagi tors.
- Przyzwyczaiłem się. Dlaczego składasz mi wizytę o tej jakże wczesnej porze? Jeszcze nie masz mnie dość? - zaśmiał się. Wyglądał dość dobrze jak na niewyspanego siatkarza obudzonego przez sąsiadkę, w dodatku rodzoną Polkę. Piękny scenariusz.
- No właśnie chyba nie. - odparłam. Tylko żebym ja wiedziała po co ja do niego przybyłam. Najwyraźniej, kierowała mną siła wyżsża.
- Czyli uznałaś, że czas złożyć mi poranną wizytę? Muszę cię zmartwić, bo ten hałas jest równie słyszalny, co w twoim. Ale skoro już przyszłaś... zapraszam. - i tak, oto, po zaproszeniu gospodarza wkroczyłam do jego mieszkania. A wymieniony wcześniej domownik ulży mej podświadomości i włożył coś na siebie. W końcu!

O ile w moim mieszkaniu  głośna muzyka pochodząca z apartamentu sąsiada jest nieznośna, o tyle łatwiej ją znieść w towarzystwie Andersona.
- Boże, kiedy ja ostatni raz wstałem przed godziną ósmą... - lamentował. Musiałam jakoś przerwać ten wywód, bo inaczej sam mówiący zrównałby się na pozycji totalnie wkurwiającego wraz z muzykalnym lokatorem.
- Oj przestań jęczeć. Wyjdzie ci to na dobre, kto rano wstaje, temu pan Bóg daje. - mina Matta po usłyszeniu moich słów wyrażała więcej niż tysiąc słów. Dosłownie! Coś w stylu: "ach, ci Polacy".
- To takie polskie powiedzenie. - pokręciłam głową, śmiejąc się, a po chwili dołączył do mnie Anderson. W końcu sąsiad z góry dał nam spokój i wyłączył muzykę. W innych okolicznościach zatańczyłabym jakiś taniec pochwalny. Niestety w obecności siatkarza wolałam się nie kompromitować.
- Jaka przyjemna cisza. - powiedziałam, rozglądając się po mieszkaniu. Typowe, bardzo typowe. Jakieś medale, puchary, dyplomy, buty treningowe, spodenki, koszulki, skarpetki i tak dalej.
- Chyba cisza przed burzą. - odparł, kierując swój wzrok na sufit. - Chyba, powiedziałem! - dodał widząc mój wyraz twarzy.
- A rodzice mówili, że to spokojna dzielnica... - mruknęłam.
- To jeszcze nic... Facet spod czwórki...
- Nic mi nie mów o sąsiadach! Naprawdę, wystarczy mi ten z góry. - przerwałam mu.
- Dobra, dobra. Rodzice się odzywali? - spojrzał w moje oczy. Nie potrafiłam skłamać, nie w takich okolicznościach.
- Mama tak...
- A ty zapewne nie odebrałaś... - ładnie kombinuje, oj ładnie.
- Odebrałam!
- I na pewno sobie porozmawiałyście od serca. - normalnie sobie ze mnie kpił, a ja za bardzo go lubiłam, żeby odszczekać...
- Spławiłam ją. Jakoś nie miałam ochoty na pogaduchy z nią...
- No tak...
- No co? Też byś się cieszył, gdybyś się od nich uwolnił...
- Pewnie tak, niestety, nie sprawdzę tego, bo moi rodzice nie żyją. - co za ironia! Słowa Matta wprawiły mnie w osłupienie. Zuza, cholero jedna! Miałam ochotę wtopić się w najbliższą ścianę...
- Nie patrz tak na mnie. Po prostu los jest złośliwy. I tyle. Trzeba jakoś żyć. - tak, los jest bardzo wredny...
- Gdybym wiedziała... - zaczęłam.
- Daj spokój. Lepiej chodź ze mą na halę.
- Ale jest dopiero 10:00...
- Nieważne. Nie chcesz zobaczyć mojego atomowego serwisu numer jeden? - zaśmiałam się.
- No chodź, no. Naprawdę, patrząc na mnie jak na sierotę mi nie pomożesz. - zgarnął z wszechobecnego bałaganu swoją torbę treningową i otworzył drzwi.
- No idę, przecież! Ciekawe kto ci będzie piłki podawał!
- Jeszcze pytasz? Chyba wiadomo kto!
- Tak, tak.
- Wątpisz w to? - przygwoździł mnie do ściany. Miałam w tym starciu znikome szanse.
- Ależ nie.- odpowiedziałam próbując uniknąć patrzenia mu w oczy. Znajdowały się one zdecydowanie za blisko! To wyjątkowo dziwne położenie sprawiło, że moje serce dało o sobie znać.
- Ale ci serce wali. - taaak, zdecydowanie musiałeś mnie informować o tym, jak bardzo mnie ta sytuacja cieszy. Zadałabym mu cios poniżej pasa, zwłaszcza iż moje kolano znajdowało się w idealnym położeniu. Wolałam jednak nie psuć mu humoru, bo długi dziś dzień się szykuje. Jakimś cudem wydobyłam się z jego ramion.
- Masz zamiar się stąd ruszyć czy wolisz nasłuchiwać odgłosów wydobywających się z moich wnętrzności? - zapytałam mrużąc oczy.
- Bez kazania, proszę. - wyszczerzył się i zamknął drzwi. - Ruszaj się, przed tobą cztery piętra. Buduj kondycję, hala jest wielka. - czy jest możliwe, że lubię te jego docinki? Wyprowadzał mnie z równowagi, a ja, zamiast odpowiedzieć mu równie sarkastycznie, analizowałam układ mięśni jego twarzy przy uśmiechu. Nonsens.
- Co tak się zamyśliłaś? Schody czekają! - wyminął mnie i ruszył w dół. A gdyby tak podstawić mu haka? Lepiej nie, bo jak runie z hukiem, to te dwa metry zabiją przy okazji mnie. Nie ryzykujmy. Kilka razy westchnęłam i powolnym krokiem, żeby jeszcze bardziej wkurzyć Andersona, rozpoczęłam wędrówkę ku dołowi.

No i proszę, trójeczka dla was. 
Mam zamiar pojechać na obóz siatkarski z VolleyCamp, wybiera się ktoś? :)
A tak poza tym, to jeszcze 32 dni szkolne. Coś pięknego. :)
Pozdrawiam, prosze o komentarze. :)

7 komentarzy:

  1. Długi dzień czeka Zuzię, oj długi... :) Fajnie czekam na kolejny:)



    Pozdrawiam :)
    http://zwyklyczas.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział genialny , Świetnie się go czyta niektóre fragmenty czytam kilka razy . Mój ulubiony . Czekam na kolejny . Pozdrawiam . :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne:) kiedy będzie następny?

    OdpowiedzUsuń
  4. Pokochałam to opowiadanie zaraz po tamtym z Wronką :3 I to jest cudowne. Anderson jest niesamowity. Matko kochana *.* Taki fajny charakter tu utworzyłaś, że czytałabym te jego wypowiedzi nieskończona ilość razy. Oni w ogóle są siebie warci. Także czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
    Zapraszam też tu: http://grasz-wygrywasz.blogspot.com/
    Gdybyś mogła to informuj mnie o nowych rozdziałach - pisz na bloga ;]

    OdpowiedzUsuń
  5. Super, super :) Ja się wybieram na VolleyCamp do Częstochowy, jeśli o to pytasz :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciao Bejbe! :D
    Sorry, wczułam się w Pita... Trudno. Żebym jeszcze była taka szczupła, utalentowana i zajebista jak on. No, ale cóż... Nie można mieć wszystkiego!
    Rozdział spoko, chociaż długością nie grzeszy (tak wiem, od tego jestem specem, lol) i oczywiście zapraszam do siebie na http://bydgoszczczybelchatow.blogspot.com/ :)
    // Aleksowaa <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Uwielbiałam wręcz opowiadanie z Wroną i coś czuję ,że to też będzie należeć do moich ulubionych ♥ uwielbiam jak piszesz i ogromnie się cieszę ,że jest coś nowego od Ciebie. Tak samo jak wyżej dziewczyny potwierdzę, z Mata zrobiłaś takiego fajnego gościa o tak fajnym charakterze ,że można się tylko rozpływać. W ogóle stwierdzam po tych paru rozdziałach ,że do siebie z Zuzką pasują, idealnie! A tacy sąsiedzi to utrapienie, coś o tym wiem, przez pół roku miałam podobnego gościa naprzeciwko siebie ;/

    Pozdrawiam :* i proszę jeśli możesz informuj mnie o nowych rozdziałach! :)

    OdpowiedzUsuń